wpis w: Bez kategorii | 0
Drugi dzień przesłuchań konkursowych jubileuszowej edycji Festiwalu był oczywiście pełen gości, którzy zdobywali już festiwalowe laury, a jednocześnie przepełniony refleksjami i doświadczeniami, którymi chętnie dzielili się dyrygenci zaproszonych chórów.
Na scenie jako pierwsi pojawili się najmłodsi uczestnicy z Wilna i ukraińskiego Tarnopola. Dziecięcy Chór Wileńskiego Centrum Kulturalnego  oraz Litewskiego Radia i Telewizji nie raz był nazywany najlepszym chórem dziecięcym Litwy.  Potwierdzają to także laury zdobyte na MFMC „Hajnówka”, tym razem w Białymstoku chór pojawił się po 5 latach, a poprzednie zmagania festiwalowe pamięta tylko dwoje młodych chórzystów.
 – Jesteśmy niezwykle radzi, że mogliśmy tu przyjechać, zawsze jesteśmy, a po tych trudnych pandemicznych przeżyciach, tym bardziej – powiedziała tuż po występie Regina Maleckaite, która od 1992 roku kieruje chórem, a co za tym idzie wychowała mnóstwo pokoleń młodych chórzystów. – Przychodzą do nas w I-II klasie, bez przygotowania i przez cztery lata formujemy z nich chórzystów – dodała dyrygentka.
Przyznała także, że liczba chórzystów znacząco spadła, nie tylko w jej chórze, ale to ogólna popandemiczna tendencja, na szczęście pomału da się odczuć, że młodzi ludzie powracają do różnych aktywności. A po niemal 2 latach bez koncertów przyjazd do Białegostoku był znakomitą motywacją dla dyrygentki i młodych chórzystów.

„My trymalisia dostojno” – powiedziała  Angela Doskocz swoim młodym śpiewakom, których zebrała w wąskim korytarzu od razu po zejściu ze sceny.
– Zawsze tak robicie? – spytaliśmy zaciekawieni.
– Często, ale też czułam, że po tym występie jest taka potrzeba. Dzieci schodziły ze sceny i widać było, jak wypuszczają powietrze, niektórzy podchodzili się przytulić. Przygotowałam bardzo trudny program, oprócz „Otcze nasz” Leontowycza wszystkie utwory zostały napisane przez współczesnych kompozytorów.
Chór przygotowywał się dłużej nich ich wileńscy koledzy, którzy zaczęli pracę na początku września.
– Pracowaliśmy na przestrzeni kilku miesięcy, w małych grupach – tłumaczyła  dyrygentka,  – choć oczywiście z wakacyjna przerwą.
Chór w 2013 roku także uczestniczył w Festiwalu. Tamtą wizytę z obecnych chórzystów pamięta tylko jedna dziewczyna, która dziś jest już studentką, ale wybrała się z chórem w jeszcze jedną podróż, do Białegostoku właśnie.
– Wtedy prowadziliśmy chór razem, ja i mój mąż, ale niestety Izydor zmarł i dziś jestem sama, ale rozmawiając o przygotowaniach przypomniała mi się taka anegdota. Kiedyś ktoś zapytał Izydora, jak długo trzeba przygotowywać dzieci do takiego występu. Odpowiedział: 2 miesiące i całe życie.
To bardzo filozoficzna myśl, która odsyła nas do procesu formowania człowieka, młodej osobowości, do doświadczenia, a warto podkreślić, że o duchowym doświadczeniu wspominali dziś wszyscy dyrygenci.
Inne doświadczenia ma Ukraiński Męski Zespół „Żurawli.”
 – O tym, z jakimi emocjami, przywiązaniem i chęcią tu przyjeżdżamy niech świadczy fakt, że śpiewaliśmy w zespole 36 osób, a zwykle jest nas ok. 10 mniej. Wszyscy musieli zorganizować sobie wolne na 4 dni. To niełatwe, a jednak się udało – przyznał Jarosław Wujcik, który kiedyś przyjeżdżał na Festiwal jeszcze jako chórzysta zespołu, a nawet przywoził licealistów z Legnicy. – Co się zmieniło od ostatnich wizyt? Proszę spojrzeć, jakim jesteśmy odmłodzonym zespołem. Jest z nami chórzysta, który śpiewa niemal 50 lat, kilku z krótszym stażem, ale bardzo wielu młodych ludzi.
Obok mniejszości ukraińskiej w chórze swego miejsca, aklimatyzacji, realizacji pasji szukają także Ukraińcy, który w Polsce się uczą czy niedawno się osiedlili na stałe.
 – To też jest dla nad ważne doświadczenie, mamy inna mentalność, czasami idziemy innym drogami i warto poznać tę alternatywę proponowaną przez nowych chórzystów.
W repertuarze chóru znalazły się utwory już wykonywane, ale nie tylko. Po raz pierwszy warszawscy chórzyści wykonali „Mołytwu” Wołodymyra Zubyckoho, współczesnego kijowskiego kompozytora, a „Anheł Wopijasze” Mychajło Werbyckoho śpiewali w wersji z rękopisu, który kilka lat temu odnaleziono we Lwowie.
Było czuć radość z tego spotkania, z muzyką i ze sobą. Podobnie w przypadku Chóru „Basilica Cantans” Archikatedry Wrocławskiej.
Jak powiedziała Mirosława Jura – Żegleń: „Jesteśmy tutaj, by czuć radość, ja tę radość widzę w oczach chórzystów”.
To specyficzny chór, z jednej strony przy Archikatedrze Wrocławskiej, ale nie służy oprawie wszystkich nabożeństw, bo mają też swobodę działania i koncertowania.
 – Dawno nie koncertowaliśmy, a ja dodatkowo niedomagam fizycznie, ale to spowodowało, że jestem bardziej wyczulona i nie chcę poddać się niebezpieczeństwu rutyny. Skoro kiedyś to już wykonywaliśmy, to wiem, jak zadyrygować. Nie, ja chcę, żeby to za każdym razem było nowe wykonanie, bo każdy utwór ma inna magię i chcę, byśmy ja czuli. A nasza droga jest zwykle pełna prób i błędów, bo to chór amatorski, więc do wszystkiego dochodzimy dłużej. Wykonywaliśmy 3 utwory z poprzedniego repertuaru, ale dla wielu chórzystów to zupełnie nowe rzeczy, więc trudno o powtarzalność.
Obok chórów amatorskich czy parafialnych w drugim dniu przesłuchań pojawiły się chóry uczelni muzycznej. Publiczność, a także festiwalowe jury, mogłi porównać dwa wykonania: Chóru „Nostro Canto” Instytutu Muzyki i Sztuk Pięknych Uniwersytetu w Preszowie i Chóru Uczelni Muzycznej im. Jazepsa Medinsa.
Pierwszym dyryguje prof. Tatiana Švajková. Studia podyplomowe spędziła nawet w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, gdzie kształciła się pod okiem wybitnych polskich dyrygentów, ale zdecydowanie bardziej związana jest ze Słowacją. Tam prowadzi kilka chórów, uczelniane, zawodowe, ale także chór parafialny prawosławnej Katedry pw. Aleksandra Newskiego.
 – Mój teść jest prawosławnym duchownym, dlatego muzyka cerkiewna jest nieodłączną częścią mego życia i pracy – dodała dyrygentka – i stąd mam w sobie taką potrzebę, by wykonywać tę muzykę.
Goście z Rygi, po raz drugi w Białymstoku, wyróżniają się tym, że mają dwóch dyrygentów. Chór Uczelni Muzycznej im. Jazepsa Medinsa prowadzą Janis Baltinš i Uldis Kokars.
 – Mamy dużo innych zajęć, więc czasami, gdy jednego nie ma, to jest drugi i to pozwala zachować ciągłość pracy.
Z powodów pandemicznych, podobnie jak chórzyści z Litwy, tak i łotewski chór wznowił pracę tuż przed Festiwalem, więc tempo pracy było duże.
 – Ale tu działa serce – przyznali dyrygenci. – Nie było czasu na ćwiczenie wymowy, powtarzanie, trzeba było słuchać, zapamiętać i śpiewać. Nieznajomość cyrylicy jest powszechna w młodym pokoleniu, ale muzyka cerkiewna ma w sobie siłę, która wciąga i chce się z nią pracować.
Muzyka cerkiewna ma też olbrzymią moc z perspektywy chórzystów dwóch uczelni, które kończyły dzisiejsze przesłuchania.
Mariusz Mróz, dyrygent Akademickiego Chóru Politechniki Gdańskiej postrzega ważną rolę tegorocznego Festiwalu w tym, że dzięki przygotowaniom i konkursowi chór będzie przygotowany do roku akademickiego, udało się zmobilizować do działania.
 – Jesteśmy tu kolejny raz, ale mam poczucie, że największym naszym wyzwaniem po powrocie na Festiwal jest pokazanie naszego rozumienia kultury, w której się przecież nie wychowaliśmy – opowiadał dyrygent, ale także tego, że nie zawiedliśmy, że  nie mamy się czego wstydzić i że nie zmarnowaliśmy czasu, który minął od ostatniego spotkania.
Mariusz Mróz wplótł także wątek prywatnej opowieści.
 – Muzyka cerkiewna jest w moim życiu od 30 lat. 15 lat temu trochę odszedłem od niej, myśląc, że skoro jestem chórem świeckim, to nie muszę, ale chórzyści sami się o nią upomnieli. I Już nie zamierzam o niej zapominać.
Muzyka cerkiewna jest także inspirująca dla Chóru Akademickiego Uniwersytetu Warszawskiego, który prezentował się na scenie festiwalowej jako ostatni.
 – Na hasło „muzyka cerkiewna” zapala się nich na nowo iskierka – mówiła o studentach Irina Bogdanovich, która prowadzi ten studencki chór. – Mam poczucie, że dziś praca z chórem czy w ogóle młodymi ludźmi to ogromne wyzwanie, każdy oczekuje indywidualnego traktowania, większej uwagi, a to przecież w warunkach działalności chóru jest bardzo trudne. Autorytet załatwia wiele, ale trzeba go mieć.
Irina Bogdanovich zeszła ze sceny w wielkich emocjach, podobnie jak chórzyści.
– Bardzo przeżywaliśmy. Ja zawsze przeżywam wykonując muzykę cerkiewną. Ona jest szczególna i porusza  do głębi.
– Macie jakichś ulubionych kompozytorów, utwory?
– Oczywiście! każdy chce śpiewać Rachmaninowa, a zwłaszcza „Wsienosznoje bdienije”.
Irina Bogdanovich jeszcze długo opowiadała nam o wrażeniach swoich i chóru, ale warto jeszcze podkreślić jej słowa dotyczące istoty muzyki cerkiewnej.
 – Muzyka cerkiewna ma taki charakter, że pozwala na indywidualną ekspresję, mimo, że stanowimy zespół. Tu jest przestrzeń na różnice w tembrach głosów, ich mocy. Na tym polega jej odmienność od zachodnich kompozycji. Tam jest wszystko wymierzone jak od linijki, a w muzyce cerkiewnej, jest przestrzeń na samorealizację.
A my zapraszamy na kolejne dni Festiwalowe.