Nr 1 (7), maj 1996r.
JESTEM NIEWOLNIKIEM FESTIWALU – ROZMOWA Z MIKOŁAJEM BUSZKO, DYREKTOREM MIĘDZYNARODOWEGO FESTIWALU MUZYKI
CERKIEWNEJ W HAJNÓWCE
Imponująca liczba - 271 chórów wystąpiło w
Hajnówce. Zanim jednak do tego doszło, był tylko Pan ze swoim pomysłem. I był
Pan wtedy...
..inżynierem technologiem drewna. Po technikum
drzewnym w Hajnówce i SGGW w Warszawie pracowałem w przemyśle drzewnym.
I zaczął Pan "robić w kulturze"?
Nie od razu etatowo. A w szeroko rozumianym ruchu
amatorskim tkwiłem już od szkoły podstawowej. Śpiewałem różne piosenki na
różnych scenach, brałem udział w konkursach, także piosenki radzieckiej,
prowadziłem estradę, a nawet pisałem kuplety i sam je wykonywałem. Poza tym
byłem i jestem miłośnikiem swojego regionu - należę do przewodników PTTK. Moje
zainteresowania zwróciły uwagę ówczesnych władz kulturalnych i zaproponowano mi
w 1979roku pracę etatową w działającym chyba od dwóch lat Hajnowskim Domu
Kultury. W ciągu tych dwóch lat zmieniło się chyba siedmiu dyrektorów.
Naprzeciwko domu kultury budowano wielki sobór Świętej Trójcy...
I wtedy pomyślał Pan o festiwalu muzyki
cerkiewnej?
Tak daleko nie sięgałem w swojej wyobraźni.
Zacząłem pracę w Domu Kultury l lutego 1979 roku. Patrząc na to co się dzieje po
drugiej stronie ulicy, myślałem: są parafie prawosławne, w cerkwiach śpiewają
chóry. Co byłoby, gdyby tak zaprezentować je publiczności?
I tak się stało...
Nie od razu. Dyrektor Wydziału Kultury Urzędu
Wojewódzkiego w Białymstoku zapytał mnie: "Co chciałby pan zaproponować?"
Odpowiedziałem: "Może przegląd chórów z parafii prawosławnych" .Dyrektor tylko
cmoknął, co raczej nie było oznaką zachwytu wobec mojej propozycji. Jeszcze
rozmawiałem z pół godziny na inne tematy. Wychodząc zapytałem: "Co pan,
dyrektorze, sądzi o moim pomyśle?" "E, niech się pan zastanowi" - usłyszałem.
Zastanowił się Pan?
Wciąż nie dawało mi to spokoju. Poszedłem z tą
propozycją do proboszcza, ks. Antoniego Dziewiatowskiego. "Dobrze" -
odpowiedział ks. proboszcz. "Ale ja się tymi sprawami nie zajmuję. Jest u mnie
taki młody ksiądz, który śpiewa i prowadzi chór. Niech pan idzie do niego". I
skierował do ks. Michała Niegierewicza, mojego znajomego ze szkoły średniej.
Ksiądz Michał bardzo się zapalił i bardzo wiele później mi pomógł.
Teraz chyba powinien pojawić się w tej
historii ks. Jerzy Szurbak, dyrygent i twórca Zespołu Muzyki Cerkiewnej przy
Warszawskiej Operze Kameralnej.
Obaj z ks. Michałem znaliśmy to nazwisko i
wiedzieliśmy o jego roli w świecie muzyki cerkiewnej. Ale jak do niego dotrzeć -
zastanawialiśmy się. Zadzwoniłem do Opery Kameralnej. Słyszę w telefonie znajomy
głos. "Poszukuję adresu księdza Szurbaka" - powiedziałem. "A po co on panu,
dyrektorze?" - zapytał i przedstawił się: "Kycia jestem". Okazuje się, że
dyrektor Wydziału Kultury w Białymstoku został pracownikiem opery. "Właśnie
realizuję swój pomysł, o którym kilka lat temu mówiłem" - wyjaśniłem rozmówcy.
Kycia dał mi adres. Napisałem do ks. Szurbaka i zaprosiłem go do Hajnówki.
Ksiądz Szurbak przyjechał. Z nim i ks. Michałem ułożyliśmy regulamin przeglądu
chórów. Miał się odbyć w styczniu 1982 roku.
Ale w grudniu ogłoszono stan wojenny w Polsce.
O żadnych imprezach nie mogło być mowy. Co z waszym pomysłem?
Wszystko odwołałem. Na wszelki wypadek pisałem
"do sprawy wrócimy w terminie późniejszym". Nawet nie myślałem, że ten czas
szybko nastąpi. Ale po kilku miesiącach okazało się, że władze wojskowe, które
wtedy rządziły wszystkim w kraju, chciały pokazać jak normalizuje się życie.
Kazano przedstawić program działania domów kultury. Ja znów napisałem o
przeglądzie chórów parafialnych. Nowy dyrektor Wydziału Kultury w Białymstoku,
Zygmunt Ciesielski, nazwał to "Dni Muzyki Cerkiewnej". I te dni odbyły się.
12-14 maja 1982 roku wystąpiło w Hajnówce dziesięć chórów, w tym jeden z Lublina
pod dyrekcją Włodzimierza Wołosiuka. Dni pokazała telewizja.
Mam wrażenie, że doprowadzając do realizacji
pierwszych Dni pokonał Pan wszelkie możliwe przeszkody. Dalej mogło być tylko
coraz lepiej...
Różnie z tym bywało. O przeszkodach,
zagrożeniach, kłodach rzucanych pod nogi szkoda mówić. Może warto uzmysłowić,
zwłaszcza młodym ludziom, że wciąż były inne czasy. Ksiądz prawosławny w
sutannie w miejscu publicznym był niezwykłością. Ksiądz w sutannie w domu
kultury stawał się sensacją. Kiedy po pierwszych Dniach przyznałem ks. Michałowi
Niegierewiczowi nagrodę na dzień działacza kultury, otrzymałem reprymendę od
odpowiednich czynników. Na drugi rok poradzono mi: "Daj pan spokój z nagrodami
dla duchownych".
Ale raz uruchomione koło jakoś się kręciło.
- To prawda. Dziś można powiedzieć, że za nami
ogrom pracy.
I chyba sporo satysfakcji?
- Przyznaję, jest i satysfakcja. Bo przecież
muzyka cerkiewna wróciła do łask. Wykonuje się ją wszędzie: w salach
koncertowych, telewizji, radiu. Są wydawane kasety, płyty, kompakty. Powstało
wiele doskonałych chórów. Owszem, w tym jest zasługa naszego festiwalu.
Dawniej kojarzono prawosławie, śpiew chóralny
z maleńką cerkiewką na Białostocczyźnie, może Białorusi, Rosji i staruszkami
nucącymi "Hospodi pomiłuj"...
Przy okazji festiwali w Hajnówce odczuliśmy, że
muzyka prawosławna to nieprzebrana skarbnica i że istnieją znakomite chóry. I te
chóry chcą przyjeżdżać do Hajnówki. Niektóre oczekują na swoją szansę kilka lat.
A czy ten daleki świat wie o Hajnówce?
Na świecie nie trzeba opowiadać dyrygentom o
naszym festiwalu. Słyszeli o Hajnówce. Jestem na audiencji u patriarchy
jerozolimskiego - on już wie o festiwalu. Przedstawiam się archimandrycie
klasztoru w Kanie Galilejskiej, że jestem z Hajnówki. On na to: "Słyszałem o
waszym festiwalu".
Kiedy przyjedzie do Hajnówki chór z Ziemi
Świętej?
W tym roku miał wystąpić trzydziestoosobowy chór
arabski z Betlejem. Niestety, sytuacja polityczna tam się skomplikowała.
Odwołali przyjazd. Ale bądźmy cierpliwi. Jestem pewien, że mój pobyt w Ziemi
Świętej zaowocuje.
Przez dziesięciolecia funkcjonował obraz
Hajnówki - miasteczka na skraju Puszczy Białowieskiej, żyjącego z lasu.
Tak było. Mówiono: "czerwona, robotnicza
Hajnówka". W tej chwili Hajnówka jest czymś na mapie kulturalnej województwa,
Polski, a nawet świata. Przy okazji festiwalu przywędrowała do nas sztuka przez
duże "S". Zrozumiało to Ministerstwo Kultury i Sztuki. Już w ubiegłym roku
wpisało Hajnówkę do klasy zerowej festiwali. To jest nobilitacja. Śmiem
twierdzić, że nasz festiwal jest największym corocznym wydarzeniem artystycznym
na wschód od Wisły. Nikt nie przedstawił mi kontrargumentów. Niezwykłość naszego
festiwalu polega na tym, że narodził się tu, w małym miasteczku - w
wielokulturowej Hajnówce. Nie było to przedsięwzięcie odgórne.
Czy w ślad za "nobilitacją" Festiwalu przyszły
pieniądze?
- Z tym gorzej. Pytałem ministra Michała
Jagiełłę: "Czemu tak mało dajecie na festiwal pieniędzy?" Odpowiedział: "Niech
pan zwróci uwagę na proporcje. Na Vratislavia Cantans wojewoda wrocławski
asygnuje siedem miliardów złotych (starych), Ministerstwo dokłada jeden miliard.
W przypadku Hajnówki, wojewoda białostocki wykłada dwieście milionów złotych,
ministerstwo, myśląc tymi kategoriami, też powinno dofinansować w jednej
siódmej. A przecież przeznaczamy na ten festiwal więcej".
Trudno polemizować z takim rozumowaniem...
Sądzę, że już najwyższy czas, aby władze
wojewódzkie, podkreślające że festiwal jest muzyczną wizytówką Białostocczyzny,
wzięły na siebie większy ciężar jego finansowania. Bo przecież ja i moi
współpracownicy powinniśmy dbać jedynie o sprawy organizacyjne i merytoryczne.
Dotychczas myślimy głównie - skąd wziąć pieniądze.
Właśnie, skąd je zdobywacie?
Mamy różnych sponsorów. Dwukrotnie pomagała nam
Fundacja Kultury Polskiej. W ubiegłym roku znacznie wsparła nas Fundacja
Współpracy Polsko-Niemieckiej. Pomogła Fundacja Stefana Batorego. Wspomagają
przedsiębiorstwa, banki. Dwukrotnie odmówiła Fundacja Kultury Izabelli
Cywińskiej.
Wyobraża Pan sobie dziś Hajnówkę bez
festiwalu?
- Wszystko można sobie wyobrazić. Hajnówka bez
festiwalu ogromnie by straciła.
Czym jest w Pana życiu festiwal muzyki
cerkiewnej?
Ja jestem już niewolnikiem festiwalu. Ale też
festiwal jest czymś; co podtrzymuje mnie na duchu.
Michał Bołtryk
wstecz
|