Nr 1 (36), 24 maja 2011 r.
Źródło świeżej wody
Rozmowa z profesorem Akademii Muzycznej w Warszawie przewodniczącym Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Cerkiewnej w Hajnówce, Romualdem Twardowskim.
„W Warszawie natknąłem się na Jerzego Szurbaka, twórcę i dyrygenta Zespołu Muzyki Cerkiewne. Wybierał się właśnie do Hajnówki na festiwal muzyki cerkiewnej. Długo nie zastanawiając się wsiadłem do samochodu i po kilku godzinach znalazłem się jakby w innym świecie. W Hajnówce było cicho, pięknie i nastrojowo. Nowa, prześliczna, jeszcze nie wykończona, cerkiew zachwycała swoją oryginalnością. Mogła być uważana za prawdziwą perłę architektury sakralnej. Chóry z Białostocczyzny śpiewały prześlicznie. Już jako nowo mianowany naprędce przewodniczący jury z wielką przyjemnością wręczałem im skromne nagrody. Nad wszystkim czuwał Mikołaj Buszko, dyrektor Hajnowskiego Domu Kultury, twórca i pomysłodawca tej imprezy. Pod jego kierownictwem skromny początkowo festiwal zamienił się po latach w wielką międzynarodową imprezę...
Anna Karpowicz: — Przeczytał Pan fragment swojego pamiętnika, który będzie nosił tytuł...
Chór Parafii Prawosławnej w Dubinach -
uczestnik pierwszej edycji Festiwalu, 1982 r.
Prof. Romuald Twardowski: — „Było, nie minęło”.
— I zostanie wydany...
— Myślę, że w następnym roku, jeszcze przed dwudziestymi urodzinami hajnowskiego festiwalu. Wiele jego fragmentów dotyczy Hajnówki.
— Dotychczas słuchaliśmy Pana utworów muzycznych, np. „Alli-łuja”, „Chwalitie imia Gospodnie” i innych. To utwory z okresu festiwalowego. Ale na długo przed Hajnówką skomponował Pan muzykę do prawosławnej liturgii.
— Było to w roku 1968, jeszcze za Gomułki. Nagranie wtedy i wydanie drukiem prawosławnej liturgii było niesłychanym wydarzeniem. Rok później Teatr Wielki w Łodzi wystawił moją operę, opartą na religijnych motywach, dotyczących Św. Jana Predtieczy, czyli Chrzciciela. Ktoś doniósł wówczas cenzurze, że inspiracją utworu stała się jakaś żydowska historia. Na wszystkich padł strach. Puszczać operę czy nie? Puszczono. Ale pisanie w tamtych czasach muzyki religijnej, a zwłaszcza cerkiewnej było prawie zupełnie niemożliwe.
— Czyli już 30 lat temu dokonał Pan wyłomu w ukrytym żywocie muzyki cerkiewnej, jej wielkiej, ale niedostępnej spuściźnie, gdzieś zapisanej, ale pochowanej. Wyłom dotyczył całego ówczesnego obozu państw socjalistycznych.
— Na Wschodzie ta muzyka zamarła na lat siedemdziesiąt. Nikt z profesjonalnych muzyków nie odważył się wejść do niszczonych i rujnowanych świątyń, by nasycać się tu atmosferą modlitwy i skupienia.
— To obcowanie jest niezbędne?
— Gdybym jako dziecko, wychowywane w Wilnie, nie wchodził do pobliskiej cerkwi, sięgającej zresztą swymi początkami czternastego wieku, czasów księżnej Olgi i księcia Olgierda, nie wchłonąłbym w sposób naturalny jej atmosfery. Moje kompozycje byłyby sztuczne i wymuszone, przesiąknięte świeckim duchem i nijakie.
— Teraz jest Pan najpoważniejszym w Polsce twórcą muzyki cerkiewnej i najwybitniejszym jej kompozytorem.
— Cieszy mnie, że moje kompozycje są wykonywane. Doniesiono mi, że na egzaminach z chóralistyki w Moskwie zabrzmiały ostatnio dwa moje utwory. Do swego repertuaru włączył je również wielki, słynny na cały świat, moskiewski chór Swiesznikowa, goszczony zresztą w Hajnówce. Kompozycje te są śpiewane w Mohylewie, Homlu, Mińsku, Kijowie. Rosjanie czy Białorusini są szczególnie zainteresowani moimi utworami. Proszą o nie, dziękując z góry, jak na przykład wspaniała dyrygentka Ludmiła Żukowa z Połocka, uczennica Wiktora Rowdo. Ona chce śpiewać coś nowego, dopinguje mnie do pracy.
— A Chińczycy? Oni, jak się dowiedziałam, również śpiewają Pana „Alliłuja”!
— Byłem tym bardzo zdumiony.
— W tym roku przywiezie Pan na festiwal nową kompozycję?
Romuald Twardowski i Wiktor Rowdo
— Tak. Do słów modlitwy „K tiebie. Władyko”, głębokiej, poetyckiej, prześlicznej, napisanej przez samego Ojca Kościoła Bazylego Wielkiego, a odmawianej z rana przez wielu prawosławnych. I takich modlitw, pobudzających inwencję, jest bardzo dużo.
— Słowa dla kompozytora są ważne?
— Oczywiście. Trzeba je głęboko zrozumieć, oswoić się z nimi, wynosić niejako je w sobie.
— Od lat przypomina Pan hajnowskiemu festiwalowi o potrzebie wzbogacenia go o nowe kompozycje.
— Bo jeśli ich zabraknie, to i festiwal, i muzyka cerkiewna staną się niczym staw, do którego nie dopływa strumień świeżej wody. Nie wystarczy zachłystywać się tym, co jest, to znaczy twórczością dziewiętnastowiecznych kompozytorów. W pewnym bowiem momencie chóry zaczynają się powtarzać, przyjeżdżać z tymi samymi utworami. W Moskwie np. już od kilku lat organizuje się festiwal współczesnej muzyki cerkiewnej. Rosjanie rozumieją, że bez odświeżania tradycji wszystko starzeje się i obumiera. Zrozumiała to i moja niegdysiejsza koleżanka z Kijowa, Ludmiła Dziczko, która napisała piękną muzykę do Liturgii św. Jana Złotoustcgo. Jest to znakomite dzieło, otwierające wręcz nowe perspektywy. Fragmenty tej Liturgii słyszeliśmy kiedyś w Hajnówce w wykonaniu chóru kameralnego z Kijowa.
— A w Polsce? Też obserwuje Pan owe otwarcie?
— Środowisko chóralistyki, a jestem z nim związany od czterdziestu lat, jest na ogół chłonne, otwarte, w odróżnieniu od filharmoników czy śpiewaków solistów, bardzo konserwatywnych.
— Proszę powiedzieć, gdzie współczesny kompozytor może szukać twórczych inspiracji?
— Z tym jest coraz trudniej. Kompozytora dziewiętnastowiecznego pobudzała częstokroć twórczość ludowa, odkryta przez romantyków. Mazurki, polonezy Chopina wyrastały przecież z tradycji ludowej. Dziś źródło to jest na wyczerpaniu, a nowych pomysłów brakuje. Dla mnie osobiście źródłem inspiracji jest dziś sztuka i kultura Bizancjum, którą odziedziczyła Cerkiew prawosławna. Bizancjum, przysypane kurzem zapomnienia, zatarte przez turecką nawałnicę, nie umarło. Pozostawiło w spadku wielką kulturę, wiarę prawosławną i ikonę.
— A co z kanonami, odziedziczonymi również po Bizancjum, do których tak wielką wagę przywiązuje Cerkiew prawosławna? Wielu współczesnych twórców narzeka, że ograniczają ich inwencję.
— Ależ weźmy chociażby Rachmaninowa czy Rimskiego-Korsakowa, którzy z wielką swobodą tworzyli nowe kompozycje, bardzo odbiegające od tego, co tworzono w tamtych czasach. Albo profesor Grygorowicz — jaką cerkiew w Hajnówce zbudował! Zaproponował zupełnie coś nowego, gdzie nadrzędną zasadą stało się unikanie symetrii i jakże głęboko osadził to w tradycji.
— A w ikonie?
— Tam kanon jest obecny. Wielka wewnętrzna siła tkwi w ikonie i nie poddaje się zębowi czasu! Kiedy po wielu latach obcowania ze sztuką europejską zgromadzoną w muzeach Madrytu, Paryża, Londynu, Antwerpii, Berlina, Monachium, Petersburga, Moskwy, stanąłem kiedyś we Florencji, w słynnym kościele benedyktynów, i przeniosłem wzrok z realistycznych malowideł mistrzów włoskiego cinquecento na wspaniałą, abstrakcyjną w zasadzie, bizantyjską ikonę, stwierdziłem: Boże, jakież to zachodnioeuropejskie malarstwo jest banalne! Ono reprodukuje świat. A ikona go przetwarza.
— I przebija powłokę rzeczywistości.
— Mając swój styl i kanon, sięga w głąb. Ma swój sposób widzenia człowieka.
— Czy w muzyce cerkiewnej, mimo istnienia kanonów, obserwuje Pan również wielką jej różnorodność?
— Ależ tak. Bardzo różni się między sobą muzyka cerkiewna Rumunii, Bułgarii, Serbii, Grecji, Gruzji czy Rosji. Każda z nich wyrastała przecież na własnym ludowym gruncie. Na przykład rosyjska muzyka ludowa i cerkiewna mają ten sam charakterystyczny szeroki oddech, bardzo podobną sferę intonacyjną. Podobnie polskie „Gorzkie żale” czy „Godzinki” powstawały też na gruncie pieśni ludowych. Polska pieśń kościelna jest jednak jednogłosowa, natomiast rosyjska cerkiewna opiera się na wiclogłosowości, która ukształtowała się gdzieś w połowie osiemnastego wieku i zadomowiła się w rosyjskiej Cerkwi na dobre.
Wielogłosowość, którą dziś tak się zachwycamy, nie występuje we wszystkich Kościołach wschodnich. Na przykład u Greków panuje bizantyjska monodia, która towarzyszy wszystkim nabożeństwom. Najbardziej zdumiewa zaś muzyka gruzińska. Zastanawiające jest, że pełen temperamentu i ognia naród stworzył tak niesłychanie skupioną w wyrazie, pełną zamyślenia, pogrążoną w nastroju powagi i dostojeństwa, wolno płynącą muzykę sakralną. Nie ma w niej ani śladu tego, co zawarte jest w ich muzyce świeckiej, ludowej, zaliczanej zresztą do jednego z najbardziej oryginalnych zjawisk w sferze muzyki ludowej w świecie. Zresztą w Gruzji wszystko jest bardzo wyraziste, klarowne, oryginalne. Dotyczy to również architektury sakralnej.
— Wróćmy jeszcze do Hajnówki. Jak Pan ocenia pozycję organizowanego tu festiwalu na tle innych festiwali muzyki chóralnej w kraju?
— Są trzy tego typu liczące się festiwale muzyki chóralnej — w Międzyzdrojach, Legnicy i Hajnówce. Dwa pierwsze zaczynają jak gdyby trochę się kurczyć, głównie ze względu na brak pieniędzy. Tymczasem Hajnówka wiedzie wręcz rozpasany żywot. W ubiegłym roku w Międzyzdrojach wystąpiło trzynaście chórów, a do Hajnówki dyrektor Buszko od kilku lat ściąga niemal czterdzieści zespołów. Na jego miejscu nie spałbym po nocach. On tymczasem, jak wytrawny pływak, rzuca się w najgłębsze nurty wody, po czym jakimś cudem wypływa na powierzchnię.
— A na co by Pan Profesor zwrócił uwagę, oceniając rolę festiwalu?
— To obszerny temat. Obserwuję, jak pod wpływem festiwalu następuje na Białostocczyźnie przeobrażanie się i odnowa parafialnych chórów. W Białowieży na przykład, kiedy przyjeżdżałem tu przed laty, śpiewały w cerkwi starsze panie, fałszujące niemiłosiernie. Dziś w tej samej cerkwi mamy bardzo odmłodzony chór, prowadzony przez młodego, zdolnego dyrygenta. Chóry na Białostocczyźnie dosłownie pączkują, tworzą się dziecięce zepoły. Hajnówka zaraża swą ideą, prowokuje wręcz do powstawania nowych zespołów, zresztą nie tylko cerkiewnych. Niewątpliwie Hajnówka zadziałała twórczo na powstanie w Poznaniu ponad trzydziestoosobowej kapeli, wykonującej muzykę cerkiewną — Capelli Musicae Orientalis, stworzonej przez Leona Zaborowskiego. Przyjeżdżał tu parokrotnie. W Moskwie studiował dyrygenturę, pisał tam pracę doktorską i poznawał muzykę cerkiewną. Teraz propaguje ją w Wielkopolsce, na Pomorzu, za granicą. W moskiewskim konserwatorium nagrał notabene płytę swego zespołu.
— Kilka lat temu w Hajnówce powstała, przy parafii Świętej Trójcy, szkoła psalmistów.
— Właśnie uważam, że przy niej powinno się zatrudnić wspomnianą już przeze mnie Ludmiłę Żukowa z Połocka. Ona potrafiłaby wykształcić dobrych dyrygentów. Bo proszę pamiętać, z rąk wspaniałych nauczycieli wychodzą wspaniali uczniowie. Tak było przecież z profesorem Rowdo i Ludmiłą Żukowa, jego uczennicą.
— Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Karpowicz
Gazeta Festiwalowa – 1999 r.
wstecz
Copyright © Międzynarodowy Festiwal Muzyki Cerkiewnej — Hajnówka 2011