Nr 1 (28), 25 maja 2004 r.

W 80-tą rocznicę urodzin prof. Stanisława Krukowskiego (8.05.1924 — 25.03.1991)

 

Uczył nie tylko sztuki

Prof. Stanisław Krukowski — wieloletni Juror, współpracownik Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Cerkiewnej.
Prof. Stanisław Krukowski po raz pierwszy w Polsce — lata 70-te — nagrał z Chórem Polskiego Radia we Wrocławiu muzykę cerkiewną (dwupłytowy album) z „Całonocnym czuwaniem” Sergiusza Rachmaninowa. Właśnie „Całonocne czuwanie” w wykonaniu Kapeli Chóralnej Państwowego Uniwersytetu w Tomsku zostanie wykonane w koncercie poświęconym pamięci prof. Stanisława Krukowskiego we Wrocławiu 27 maja 2004 r. w Kościele Uniwersyteckim.

Powtarzałem to często moim kolegom w akademii: my pedagodzy uczymy nie tylko przez to, co mówimy i co objaśniamy. W nie mniejszym stopniu uczymy również przez to, kim jesteśmy i jaki sobą dajemy młodym ludziom wzór. Jak żyć? Jak być artystą? Jak tworzyć sztukę i samego siebie? Pytania, które uczeń stawia mistrzowi. Bo mistrz, jak starożytny paidagogos, jest przewodnikiem. Jest tym, który młodego człowieka prowadzi. Ku wartościom. Ku prawdzie i pięknu.

Mistrz nie przerywa swojej pracy. Nawet gdy odchodzi spośród żywych. Naucza i oddziałuje poprzez wzór, jaki sobą dał. I poprzez swoją legendę. Od dziesięciu lat Profesor Stanisław Krukowski jest nieobecny w środowisku muzycznym naszego miasta. Nie uczy, nie dyryguje radiowym chórem, nie wypowiada się jako krytyk muzyczny. Lecz przecież zwraca się do nas jako nauczyciel. Co nam mówi? Co my możemy dla siebie wyczytać z tego, co robił i jak żył?

1. Typowe życie Jego pokolenia: przełamane przez wojnę. Młodość na wschodnich krańcach Rzeczypospolitej, lata dorosłe we Wrocławiu. I kręta droga do muzyki. Maturę zdaje w rok po wojnie, w gimnazjum w Głubczycach. Studia — być może wybrałby muzyczne, lecz Wrocław nie ma wtedy akademii. Decyduje się na politechnikę. Chemia. Dyplom z wyróżnieniem. Asystentura w Katedrze Chemii Nieorganicznej Uniwersytetu. I w tym momencie, gdy Jego życie zawodowe zdawało się przesądzone, dokonuje zwrotu — ku muzyce. Ale nie jest to zwrot nagły, irracjonalny. Stanisław Krukowski ma za sobą pięć lat wyśpiewanych w politechnicznym chórze. Ma pierwszy szczebel wykształcenia muzycznego: jest skrzypkiem, z dyplomem szkoły w Kołomyi. I jest związany z radiowym chórem. Już jako student czwartego roku chemii był jego korepetytorem. Zapewne tam, przy pulpicie w Dużym Studio, odkrył, że jego powołaniem jest muzyka, i że świat chóru, w który wniknął, to jest Jego świat.

Trzeba mieć wiele odwagi i wiele woli bycia w zgodzie z sobą, by przed trzydziestym rokiem życia schować swój fach do szuflady i zacząć studia od początku. Akademia Muzyczna. Dwa kierunki: wychowanie muzyczne i dyrygentura. Rok 1958: początek pracy w nowej profesji. Stanisław Krukowski zostaje dyrygentem Chóru Polskiego Radia i pedagogiem w Akademii.

2. Rok 1957: jedna z najbardziej ważnych dat w polskiej muzyce minionego wieku. Przy Instytucie Muzykologii Uniwersytetu Warszawskiego profesor Hieronim Feicht tworzy Ośrodek Inwentaryzacji i Dokumentacji Zabytków Muzycznych. Zbliżało się Millenium. Chwila spojrzenia na tysiąc lat naszej historii. I sumowania dokonań w dziedzinie kultury. A dokonania muzyki dawnych wieków znane były tylko fragmentarycznie. Stąd cel Ośrodka: poznać możliwie wszystkie jej zabytki, zinwentaryzować je, i dać opartą na znajomości źródeł historię dawnej muzyki polskiej, bez luk i białych plam.

Ambitny program i nieproporcjonalnie mały zespół badaczy. Biblioteka po bibliotece, klasztor po klasztorze, parafia po parafii — kto miał to wszystko przemierzać? Profesor Feicht wskazał swym młodym współpracownikom drogę: badanie bibliotek wybranych zakonów. Pierwszym byli cystersi. Pelplin odsłonił rewelację w skali światowej: największą w świecie tabulaturę organową. I posypały się dalsze odkrycia. Arcydzieła polifonii średniowiecznej z klasztorów św. Andrzeja w Krakowie i sióstr Klarysek w Starym Sączu były rzadkim w Europie źródłem szkoły Notre Dame. I dowodziły, że już w wieku trzynastym znano w Polsce i pielęgnowano twórczość owej szkoły.

Zabytki muzyki chorałowej z połowy wieku jedenastego przesunęły naszą przeszłość muzyczną o kilkaset lat. Odkryte dzieła Mielczewskiego, Szarzyńskiego, Wronowicza, Milwida, Stachowicza, a przede wszystkim Gorczyckiego, odsłoniły zupełnie nowe oblicze baroku. Znaleziska wyznaczały inną niż dotąd pozycję naszych twórców wobec zagranicy. Głos Polski w koncercie muzyki europejskiej stawał się głosem ważnym i dla słuchacza interesującym.

Muzykologia na Millenium dopisała nam nowy kawał historii. I rzuciła muzykom wyzwanie: pokażcie światu nasze odkrycia. Dzieło muzyczne w zapisie nutowym ma byt cząstkowy. W pełni istnieje dopiero w chwili, gdy jest grane, słuchane, poznawane. Nadajcie odkrytym dziełom nowe życie, wprowadźcie je w obieg społeczny, sprawcie, by twory dawnych wieków mogły współtworzyć kulturę współczesną. Temu wyzwaniu polscy artyści sprostali. Muzyka dawna błyszczała na koncertowych estradach.

Czy pamiętacie, co w latach sześćdziesiątych śpiewały nasze chóry? Nie tylko zawodowe, także studenckie. I amatorskie. Gomółka, Pękiel, Kłąbon, Gorczycki, Szamotulczyk, Zieleński — to był ich repertuar. Gdzie nie posłuchać tam śpiewano „Breve regnum”, „Pieśń rokoszan”, „Już się zmierzcha”, „Vox in Rama”.

W ruch renesansu dawnej muzyki włącza się z entuzjazmem Profesor Krukowski. Demonstruje jej dzieła na koncertach, nagrywa je, opracowuje, wydaje. W roku sześćdziesiątym, daje we Wrocławiu cykl koncertów poświęconych muzyce staropolskiej. Ukazuje w nich ponad osiemdziesiąt kompozycji. Sześć lat później, z radiowym chórem, w pierwszej edycji wielkiego festiwalu Musica Antiqua Europae Orientalis demonstruje polską muzykę średniowiecza i renesansu.

Lata sześćdziesiąte. Szczęśliwe lata pierwszej fali polskiego wykonawstwa muzyki dawnych mistrzów. Jego ojcami, założycielami tradycji, byli Tadeusz Ochlewski, Stanisław Gałoński, Mirosław Perz, Kazimierz Piwkowski, Edmunad Kajdasz. I Profesor Krukowski. Byli pionierami. Nie mieli poprzedników. Potrzebną wiedzę i doświadczenie zdobywali na własną rękę.

Jak oceniamy ich wykonania? Tak jak należy je oceniać. Widzimy je w ich czasie, który nie wróci i który jest inny od czasu dzisiejszego. Dziś śpiewa się dawnych mistrzów inaczej. Co niekoniecznie znaczy: lepiej. Prawda w sztuce wykonawczej może mieć różny kształt. Lecz jedno wydaje się pewne. Muzycy generacji Stanisława Krukowskiego ich dzisiejszym następcom przecierali szlaki. Dali fundament, na którym mogą budować ci, których dziś słuchamy i podziwiamy.

3. Profesor uprawiał chorał. Mówił: chcesz wiedzieć, o co chodzi w polifonii, w Gomółce, w Palestrinie, musisz wrócić do chorału. Chorał to alfa i omega europejskiej muzyki. Obok chorału gregoriańskiego miłował także chorał prawosławny. Dzielił swe serce między te dwa śpiewy. Był człowiekiem ekumenicznym. Słuchaczom Wratislavii Cantans dał „Całonocne czuwanie” i „Liturgię św. Jana Złotoustego” Sergiusza Rachmaninowa. Rozumiał sens wielikowo raspiewa, którego światło „ma przemieniać świat”.

Wierzył. To wyznaczało Jego postawę wobec muzyki sakralnej. Drażniły go wykonania indyferentne, sprowadzające tę muzykę do dźwiękowej gry. Dźwięk — mówił Profesor — to tylko jej zewnętrzna szata. Jej jądrem jest słowo. W to słowo trzeba wejść. Trzeba zgłębić jego przesłanie. Gdyż trzeba pomóc prawdzie przeświecać poprzez dźwięk. Trzeba też „wejść w siebie”. Aby usłyszeć głos Tego, którego chwałę głosi śpiew.

4. Profesor koncertował. Ale o wiele więcej nagrywał. Spójrzmy na Jego płyty. Dwie z pięknej serii Musica Antiqua Polonica: „Muzyka wokalna średniowiecza” i „Motety renesansu”. Ponadto: „Musica Polonica Nicolao Copernico dedicata” oraz „Całonocne czuwanie”. I spójrzmy na Jego wielkie opus radiophonicum: 1000 koncertów antenowych. Taki dorobek nagraniowy może mieć ktoś, kogo przestrzenią pracy jest studio, i kogo narzędziem jest mikrofon. Rzecz w tym, iż te czynniki definiują nie tylko ilość dokonań. Także ich jakość. Mikrofon bowiem z przedmiotu radiowej roboty przekształca się w jej podmiot. Mikrofon kształtuje tego, kto z nim pracuje. Kształtuje jego wyobraźnię, muzykalność, wrażliwość. Kształtuje jego sposób słyszenia. Ten, kto na co dzień pracuje z mikrofonem uczy się skromności i samokrytycyzmu. Tego nauczył się Profesor we wrocławskim studio. I świadomości, że człowiek nie dorasta do zadań, jakie stawia przed nim sztuka. Może dlatego emocja w jego wykonaniach zdaje się czasem zbyt wychłodzona, zbyt „wzięta pod lupę”.

A może przesądziła o tym Jego estetyka wykonawcza. Czuł się servitorem muzyki, kimś kto stoi za dziełem i dziełu służy. Był przeciwnikiem egocentryzmu. Postawę dyrygenta, który używa dzieła do gloryfikacji siebie i który chełpi się: „To mój Pękiel”, „To mój Bach”, piętnował jako nadużycie. Strawiński uczył: „Twórca powiedział w dziele wszystko. Cóż zatem miałby mówić jeszcze wykonawca?” Operocentryzm — zamiast egocentryzmu. A przede wszystkim: skromność, powściągliwość. To były cnoty, którym Profesor hołdował. Dlatego wolał dać za mało siebie, niż za dużo.

5. Pisał. Miał imperatyw publicysty. W formach, po które sięgał jest artykuł, rozprawa, studium. Ale nie gardził informacją, notatką, krótkim sprawozdaniem. Ważył słowo. Niektórzy wytykali Mu oschłość wypowiedzi. A On był purystą. Miał szacunek dla faktu. Wyraźnie unikał przymiotników, superlatyw, wylewnych komentarzy i subiektywności.

Dla kogo pisał? Na pewno dla historii. Widział, że wiele zdarzeń życia muzycznego przepada w zapomnieniu. Bo nie są zapisane, udokumentowane, bo krytyka nie wypełnia swej podstawowej powinności. Wiedział, że słowo nadaje faktom byt, że je utrwala. Że czyni z nich historię i przekazuje ją przyszłości.

Pisał też dla siebie. Scribo ergo sum — Piszę więc jestem. Tak by można wyrazić tę motywację. A jeszcze lepiej: piszę, by bardziej uczestniczyć w tym, co się dzieje. By ostrzej to widzieć i lepiej rozumieć. By to przeżyć. By na swój użytek zinterpretować. Piszę, bo moje pisanie jakoś mnie buduje. W istocie: piszę, żeby „bardziej być”. Minimalizm środków tego pisarstwa i maksymalizm celu.

6. Obok radia przestrzenią działalności Profesora była Akademia. W niej przeżył czterdzieści lat. W niej przeszedł wszystkie szczeble akademickiej drabiny: od studenta do profesora zwyczajnego. Akademia nakładała na Niego różne funkcje: dziekana, kierownika katedry, prorektora.

Alma Mater — Matka Karmicielka. Tę nazwę wyższej uczelni Profesor traktował serio. Wiedział, że uczelnia musi siebie dawać środowisku. Nie tylko kształcąc mu kadry. Także współtworząc życie muzyki poza akademią. Trzeba więc wyjść poza akademię. Trzeba iść tam, gdzie potrzebny jest człowiek akademii. To była dla Profesora oczywistość. Jeździł po kraju. Był jurorem konkursów, konsultantem, doradcą, instruktorem, wykładowcą mistrzowskich seminariów i kursów wakacyjnych. Opiekował się chóralistyką. Szczególnie akademicką. Żył jej sprawami. Nie żałował jej swoich sił, ani czasu. Był, mimo swoich siwych włosów, ciągle jednym z tych młodych ludzi, których śpiewem oddychał. Był profesorem, a w swoim wnętrzu, jak dawniej, czuł się studentem i gorliwym śpiewakiem chóru politechniki.

7. Robił wiele rzeczy. Czasem rozpraszał swoje siły. Ale chciał być tam, gdzie aktualnie był potrzebny. Lecz wśród wielości Jego zajęć był czynnik, który je jakoś wiązał i jednoczył. Była nim pedagogika. W istocie Profesor ciągle uczył. Uczył studentów. Uczył dyrygentów. Uczył nauczycieli. Uczył chórzystów. Uczył słuchaczy. Uczył czytelników. A ponadto: uczył samego siebie. Czy w dawnej muzyce mógłby być tym kim był, gdyby po studiach w akademii nie podjął samokształcenia się?

Zamiłowanie do nauczania wyniósł z domu. Jego ojciec, Jan Krukowski, też uczył. Był kierownikiem szkoły męskiej w Kosowie. Nauczycielką była również matka. Uczyła w szkole żeńskiej.

8. Byłem w Katowicach na konkursie dyrygentów im. G. Fitelberga. Prowadziłem telewizyjne komentarze. Na początek drugiego etapu zjechał Profesor. Jako obserwator konkursu. Zajął miejsce przy mnie, na sąsiednim fotelu. Z uwagą śledził ranne przesłuchania, robił notatki. Jechał nocą. Widziałem jego zmęczenie. Ale też satysfakcję, że tu jest. Że się uczy.

Jak żyć? Jak być artystą? Jak tworzyć sztukę i samego siebie? Nie musiałem szukać daleko odpowiedzi. Miałem ją patrząc na tego Człowieka obok mnie.

Marek Dyżewski

 

wstecz
 

Copyright © Międzynarodowy Festiwal Muzyki Cerkiewnej — Hajnówka 2004