Nr 1 (24), 28 maja 2002 r.

Ikona głosu

Wnętrze świątyni połyskuje przytłumionym światłem mozaik i oliwnych lampek. Bizantyjskie ikony podglądają świat w leniwej nadprzyrodzoności, w swojej absolucji i nadwiedzy. Kontemplują ciszę zamkniętej świątyni z pewnym zniecierpliwieniem: na planie krzyża ich postrzegania wychodzą ku sobie z niemą pretensją o wieczność. Nie mogą się wyminąć, stracić statecznej równowagi, ustawić się w mniej nudny szyk. Krzyżują się w bezruchu... Czasem światło przeleci jak przez kulę środka, od okna do okna, od oka do oka, odmroczy na chwilę milczenie, olśni - lecz kto to widzi?

Człowiek otwiera wrota do swojego sanktuarium i wnosi tam Boga. Czy nie ma Boga poza człowiekiem? Tego nikt nie wie. Wiemy natomiast, że wciąż jest poszukiwany, wypatrywany, nadsłuchiwany. Nie widzimy go, nie słyszymy, ale mówimy do Niego, modlimy się, nawet nie wierząc. Świątynia jest uchem Pana. Człowiek śpiewa mu słowa chwały i swoje podania. Takie "Otcze nasz", które jest ikoną wyobraźni i głosu.

Głos się niesie... w Hajnówce, gdzie od ponad 20 lat w najpiękniejszym miesiącu, w otulinie majowej puszczy, budzą się głosy niby ptaki przywiezione ze świata i tu wypuszczone na wolność dają swoisty koncert ekumenii dobra i pokoju. "Wszystko, co piękne, zdąża ku wolności", śpiewa św. Franciszek u Messiaena, a "melodycznie biorąc, śpiew ptaków zbliża się tu do zwrotów śpiewu gregoriańskiego", komentuje Bogusław Schaeffer. Jakby puszcza przez ludzi przekazywała swoje błogosławieństwo właśnie w ikonie głosu. Cerkiew otwiera się na tę ikonę, pobudza ją swoim duchem i sama napełnia się życiem. To spójnia o zadziwiającej cesze nadprzyrodzonego albedo - odbite światło jest silniejsze niż jego źródło: człowiek nie jest nicością, dołączając się, dokładając do ognia duszy i ciała....

Kiedy wybieram się w podróż na ten mój bliski wschód, ku pograniczu, którego pejzaż sztuki - jako sacrum i profanum zarazem - układają także moi bracia, wiozę ze sobą przeświadczenie o wielkiej wspólnocie ludzi wypełniających naszą pamięć. Historia zawsze współczyni teraźniejszość, i przyszłość nawet, ale tam, na nostalgicznej rubieży, splata się jeszcze w profetyczne znaki tradycji. Rozmowa, jaką człowiek podejmuje w swojej refleksji duchowej z przeszłością, dotyczy tyleż żywych, co zmarłych. Śpiew zaczyna się na cmentarzu, pożegnaniem, lamentem, żalem, posłuchajcie czasem, jak próbuje włączyć się w szum drzew cmentarnych, w jęk wiatru wśród krzyży nagrobnych, zwłaszcza kiedy jesteście sami. To o nich, smutnych, lecz ważnych śladach rodzinnych i rodowych dziejów, opowiadają jakże przejmująco Michaś i Dzianis Ramaniukowie w wydanych właśnie albumowo "Białoruskich krzyżach ludowych" (Nasza Niwa 2002), przypominając, że choćby przy krzyżach nadźródlanych "zespołowo śpiewano religijne pieśni". Ich echo wiatr roznosił przez wieki, anioł potem je zbierał i dostarczał kompozytorom, którzy układali z ludowych motywów wielką sztukę muzyczną: koncertową i cerkiewną.

To było jak stare wino przelewane do nowych bukłaków - tworzyło nową muzykę. Naznaczeni kulturą prawosławną lub uprawiający ją na co dzień, muzykę cerkiewną mają we krwi, w genach, śpią w jej domowych tonalnościach jak w babcinych pierzynach, czują w chlebie i winie niczym w ubogaconej eucharystii... No, dobrze, a katolicy schizmą ogarnięci? Kiedy słuchałem chórów Pendereckiego w "Jutrzni" wykonywanej pod batutą Jerzego Katlewicza w Rzymie, zjawiała się moja matka i zabierała mnie z powrotem do Wołkowyska. A mistrz Twardowski sam odwołuje się do Wilna i swoich dziecięcych wędrówek po kresowych cerkwiach, których nastrój odtwarza we współczesnych utworach z maestrią cudotwórcy: nic więc dziwnego, że przyjął na siebie nie tylko obowiązki przewodniczącego jury tego międzynarodowego festiwalu, ale także wewnętrzną odpowiedzialność za jego sens i wartość. Dał się wciągnąć dyrektorowi Mikołajowi Buszko w wielką sprawę muzyki cerkiewnej, wierząc, że przerasta ona te deprymujące nieraz różnice wyznaniowe, jakie pod puszczą, na szczęście, coraz mniej znaczą, a jeśli znaczą, to tyle, co dwie szale tej samej wagi. Byle jej nie uszkodzić, byle sprawiedliwie zachować miary wszelkich grzechów i zasług. Resztę wygładzi cmentarz.

A cmentarze w Hajnówce są na skraju lasu. Śpią jak dwaj sąsiedzi pod drzewem po wspólnej uczcie życia. Budzi je, gdy trzeba, nowa cerkiew św. Jana, prawie pusta jeszcze, ale jakby czekająca tylko na swoją tęczę, która od św. Trójcy przeniesie tutaj płomień muzycznego słowa. Niech otworzy się wreszcie i na ptasie koncerty z puszczy, i na szlachetny śpiew człowieka. Niech utrwala i rozsławia / święte imię prawosławia. Po chaosie świata odnajdując tu ład i spokój moralny. W czystym jak ikona głosie pojednania.

Eugeniusz Kabatc

 

wstecz
 

Copyright © Międzynarodowy Festiwal Muzyki Cerkiewnej — Hajnówka 2004