Nr 1 (18), 21 maja 2000r.
LISICZKI Z ŁOSINKI
czyli o tym jak dzieci z Łosinki siegają po laury
"Lisiczki" - dziecięcy zespół z Łosinki, którym
kieruje matuszka Alina Kos.
Lisiczki" to trzynaście dziewcząt i jeden
chłopiec. Wszyscy ze szkoły w Łosince. Zespół wystąpił w 1999 roku na trzech
festiwalach muzyki cerkiewnej - w Hajnówce, Mińsku i Mohylewie. W Hajnówce
dostali wyróżnienie, w Mińsku zdobyli trzecie miejsce, w Mohylewie pierwsze. W
grudniu 1999 roku nagrali kasetę z dwunastoma kolędami pt. "Naradziłsia, nam
zjawiłsia..." Dwutysięczny rok
zaczęli od kolejnych sukcesów: pierwsze miejsce na V Festiwalu chórów
Kolędniczych w Terespolu, potem w województwie podlaskim na przeglądzie
kolędniczym w Hajnówce.
Przygotowują się do udziału w Międzynarodowym
Festiwalu Muzyki Cerkiewnej w Hajnówce.
Latem pojadą na Białoruś, na festiwal. Matuszka Alina Kos opowiada o swoich
fascynacjach śpiewem, muzyką cerkiewną i o pracy z dziećmi
Moja rodzina Juszkicwiczów z Buczu jest liczna.
Wszyscy Juszkiewiczowie śpiewają i grają. O. Grigorij Juszkicwicz, batiuszka z
Czyż, brat mojego dziadka, prowadził w Czyżach chór. Po jego śmierci chórem
zajął się jego brat - Piotr Juszkicwicz.
Piotr śpiewał w chórze, śpiewała moja babcia, mój
dziadek. W czasach, gdy dorastałam, młodzież nie chodziła do cerkwi.
Mnie babcia prowadziła prawie na każde nabożeństwo. Słuchałam chóru, który w
połowie tworzyli Juszkiewiczowie. W cerkwi w Czyżach i w domu rodzinnym
polubiłam śpiew i muzykę.
W szkole chodziłam
kolędować. Uczyłyśmy się z dziewczynami śpiewać. Babcia nas słuchała. Potem
mówiła do mnie: - Dziecko, jak one śpiewają. Tego nie można słuchać.
Ja też się
denerwowałam. Ale ćwiczyłyśmy, potem chodziłyśmy po wsi z gwiazdą, którą zrobił
mój dziadek.
Po podstawówce poszłam
do hajnowskiego liceum z białoruskim językiem nauczania. Jeździłam na festiwale,
brałam udział w konkursach. Wiele zawdzięczam mojej nauczycielce muzyki, Ninie
Pawluczuk - Krawczuk.
Zawsze lubiłam muzykę.
Niestety, w tamtych czasach nie było stać moich rodziców na instrument muzyczny.
Teraz przeszkadza mi
to, że nie mam muzycznego wykształcenia.
Zaraz po liceum wyszłam
za mąż. Z batiuszką Jerzym zaczęły się moje wojaże po świecie parafialnym.
Wtedy jeszcze nie
miałam świadomości, że będę kiedyś tworzyć chór. Ale już w Warszawie i w
Siemiatyczach śpiewałam w chórze.
Potem znaleźliśmy się
na parafii w Werstoku. Był tam chórek w cerkwi. Śpiewały starsze kobiety.
Słyszałam, że źle śpiewają, ale nie potrafiłam naprawić błędów. W ciągu trzech
tygodni nauczyłam się języka cerkiewno-słowiańskicgo. Przyszło mi to z
łatwością, bo mam dobry słuch muzyczny.
I tak zaczęłam z tym
chórem pracę. Nic nie dało się zrobić, bo kobiety nie umiały czytać. Młodzieży
we wsi nie było.
Nasza córka, Patrycja,
poszła w Werstoku do zerówki. Miała uzdolnienia muzyczne.
Postanowiłam zadbać o
jej wykształcenie. Kupiliśmy pianino. Córka kształciła się w szkole muzycznej, w
domu grała na pianinie, ja śpiewałam.
Potem przejechaliśmy do
Łosinki. W cerkwi był chórek - kobiety i mężczyźni. Śpiewano na kilka głosów.
Zaczęłam śpiewać w tym
chórze.
W Hajnówce powstało
Studium Psalmistów. Znalazłam się na pierwszym kursie studium. 24 osoby
zaczynały naukę, ukończyło jedenaście.
Ojciec Michał
Nicgicrcwicz zobligował mnie do wystąpienia z moim chórem parafialnym na
festiwalu w Hajnówce.
Chodziło o to, żeby
pokazał się na festiwalu dyrygent - absolwent Studium Psalmistów. Wystąpiłam ze
swoim chórem, bo nikt z absolwentów nie chciał wystąpić. Moi chórzyści byli
szczęśliwi. Ja trochę mniej, bo słyszałam, jak śpiewaliśmy.
Tak czy inaczej,
zaistniałam na festiwalu w Hajnówce.
Już wcześniej i teraz
też, byłam wiernym słuchaczem festiwalu. Siedziałam blisko sceny, przyglądałam
się pracy dyrygentów. Boże - myślałam - dyrygent to najszczęśliwszy człowiek.
Wszyscy go słuchają.
Podziwiałam fascynującą
siłę dyrygentów. Bardzo podoba mi się delikatne, ale zdecydowane prowadzenie
chóru. Gdyby mieć taki chór - marzyłam patrząc na dyrygentów - i móc nim
dyrygować.
Wiedziałam, że własny
chór trzeba po prostu stworzyć. W naszej cerkwi. w Łosince nie było materiału na
chór festiwalowy. Ale...
Zaraz po przyjściu do
Łosinki zaczęłam pracę w szkole, jako katechetka. Już chyba na pierwszej lekcji
dziewczynka z pierwszej klasy, Paulina Paszko, coś mi zaśpiewała. Miała piękny
głos. Natychmiast rozpoczęłam z nią przygotowania do konkursu piosenki
białoruskiej. Zaśpiewała w Bielsku Podlaskim i zdobyła pierwszą nagrodę.
W następnym roku
stworzyłam z dwudziestu najmłodszych uczniów chórek. Pojechaliśmy na konkurs do
Bielska Podlaskiego. Chór zajął pierwsze miejsce.
W Hajnówce nic tylko
przyglądałam się pracy dyrygentów - uczestniczyłam także w seminarium dla
dyrygentów.
Tam poznałam Larysę
Gustową, muzykologa z Mińska i Ludmiłę Żukową - dyrygentkę wspaniałego chóru z
Nowopołocka na Białorusi. Pani Larysa zaprosiła mnie na seminarium dyrygentów do
Mińska. Stamtąd przywiozłam nuty znamiennogo raspiewu. między innymi
pieśni "Swiaty Boża". Może zaśpiewamy to na festiwalu w Hajnówce.
Ciągle pracuję z
chórem. Ćwiczymy, rozwijamy się. I oto któregoś dnia dzwoni pani Larysa: -
Chcesz wystąpić na festiwalu w Mińsku? - pyta.
Decydujemy się na
wyjazd. Trzeba było załatwić paszporty, pieczątki.
Pojechaliśmy autobusem
rejsowym do Mińska, na inny brakowało nam pieniędzy. W jednym końcu Mińska
próba, w innym koncert. W autobusach tłok, a my w strojach galowych. Białorusini
byli zdumieni, że korzystamy z komunikacji miejskiej.
Na festiwalu w Mińsku
zdobyliśmy trzecie miejsce wśród chórów dziecięcych. Finał odbył się w
filharmonii.
Otwierał władyka
Filaret. Moje dzieci wzięły od władyki błogosławieństwo. Było pięknie.
Oprócz udziału w
festiwalu dzieci z malutkiej wsi zobaczyły wielkie miasto, jeździły metrem,
mieszkały w hotelu, jadły w restauracji. To naprawdę dla nich ważne.
Po powrocie
wystąpiliśmy w Hajnówce. Cóż. trochę podcięto nasze skrzydła. Niestety, na tym
festiwalu jest tylko jedna nagroda w danej kategorii. Wystąpiliśmy w kategorii
chórów wiejskich. Dostaliśmy nagrodę pocieszenia - sękacz.
Nie załamało to nas.
Pojechaliśmy znów na Białoruś na festiwal Mahutny Boża do Mohylewa. Przed
festiwalem mieliśmy obóz kondycyjny nad jeziorem w Dubiczach Cerkiewnych, w
uroczysku Bachmaty. Pobyt tam zafundował nam wójt Anatol Pawłowski. Była piękna
letnia pogoda, my śpiewaliśmy wieczorami swoje pieśni, między innymi kolędę "Oj,
na mory - mory". Echo roznosiło nasz śpiew na wiele kilometrów.
Byliśmy gotowi
muzycznie do wyjazdu na festiwal w Mohylewie. Nie mieliśmy pieniędzy. Trzeba
było uzbierać siedem tysięcy złotych. Uzbierałam. Mogę powiedzieć tylko tyle, że
zawiodłam się na tych, na których liczyłam.
W Mohylewie było
wspaniale. Moje "Lisiczki" zdobyły pierwsze miejsce w kategorii chórów
dziecięcych.
Jesienią wygraliśmy
konkurs małych grantów, organizowany przez Centrum Edukacji obywatelskiej Polska
- Białoruś.
Dwa tysiące złotych z
grantu przeznaczyliśmy na nagranie kasety z kolędami. Nagrywaliśmy w świetlicy w
Łosince.
Na studio nagraniowe
nie było nas stać.
W styczniu 2000 roku
zajęliśmy pierwsze miejsce na Festiwalu Chórów Kolędniczych w Terespolu.
Potem, w Hajnówce, na
wojewódzkim przeglądzie kolędniczym, znów zdobyliśmy pierwszą nagrodę ( do
spółki z dziećmi z Klejnik).
Pracuję z dziećmi w
świetlicy albo na plebani. Mamy trzy głosy. Z każdym głosem pracuję oddzielnie.
W niedzielę spotykamy się z całym chórem na plebani. Co najmniej dziesięć godzin
tygodniowo zajmuje mi ta praca. Oczywiście nie liczę czasu na moje przygotowania
do niej.
Reforma szkolnictwa
przyczyni się do pewnych zmian w naszej pracy. W Łosince zostaną może trzy
klasy.
Starsi będą dojeżdżać
do szkoły w Narwi. Na szczęście nasz chór składa się z dzieci z Łosinki.
Od tego roku należymy
do Narewskiego Ośrodka Kultury w Narwi. Dostaliśmy piękne białoruskie stroje.
Śpiewamy muzykę cerkiewną i ludową białoruską. Dzieci śpiewają całą liturgię.
Występują w cerkwi. Oczywiście, nie na każdym nabożeństwie. Mamy przecież chór
dorosłych. który także prowadzę.
Plany zespołu
"Lisiczki":
Pojechać do Mińska na
Festiwal Muzyki Cerkiewnej. Wystąpić w Hajnówce na Międzynarodowym Festiwalu
Muzyki Cerkiewnej. Dać koncert w Mohylewie jako honorowy gość tamtejszego
festiwalu.
Plany matuszki Aliny
Kos:
- Widzieliśmy Wschód,
chciałabym pokazać moim dzieciom Zachód. Zasługują na to.
Najstarszy chórzysta
zespołu "Lisiczki" ma 16 lat,. najmłodszy dziesięć.
W Łosince byli
Aleksander Kwaśniewski, Włodzimierz Cimoszewicz i Jacek Kuroń. Oczywiście,
śpiewały dla nich "Lisiczki".
W maju 1999 roku
wizytację kanoniczną złożył w Łosince metropolita Sawa. Dzieci śpiewały na trzy
głosy.
Matuszka Alina
dyrygowała, władyka słuchał. - Taki chór jest dla ciebie za mały - stwierdził,
chwaląc umiejętności dyrygenckie matuszki. - Ze sto osób tobie trzeba -
podsumował.
- Władyko, marzę o
takim chórze odpowiedziała matuszka Alina Kos.
Michał Bołtryk
|