Nr 3 (17), 30 maja 1999r.
OKTOICH OTWIERA SERCA
Usłyszeć ich można nic tylko w cerkwi. Zapraszani są do
prestiżowych sal koncertowych, na kameralne spotkania i do kościołów innych
wyznań. Uświetniają międzynarodowe, z rozmachem organizowane imprezy i zupełnie
lokalne, gdzie oczekuje ich garstka ludzi, z których wielu z muzyką cerkiewną
styka się wtedy po raz pierwszy. Wszędzie jednak reprezentują ten sam styl i tę
samą klasę. Są elegancką wizytówką Cerkwi i całego prawosławia.
Słowo "oktoich" wywodzi się z greckiego oktoechos (dosłownie
osiem tonów) i oznacza podstawowy w muzyce chrześcijańskiego Wschodu, ustalony
jeszcze w VIII-IX wieku, system ośmiu skal przyporządkowujący teksty liturgiczne
ośmiu tonom kościelnym.
Zespół, który przyjął tę nazwę, rzeczywiście sięgnął do tego,
co w muzyce cerkiewnej podstawowe, najistotniejsze, choć niekoniecznie
najstarsze.
Kameralny chór męski "Oktoich" śpiewa od ośmiu lat. Wyrósł po
części z dawnego chóru mieszanego przy cerkwi św. św. Cyryla i Metodego we
Wrocławiu, po części z zespołu przy wrocławskiej rozgłośni Polskiego Radia.
Przez te lata jego skład właściwie się nie zmienił. Parę osób ubyło, ale od
siedmiu lat nie zaproszono nikogo nowego. Od początku chórem kieruje Grzegorz
Cebulski, psalmista parafii świętych Cyryla i Metodego.
Spośród innych zespołów wyróżniać ich miał poziom wykonania i
dobór repertuaru. To pierwsze zapewnić może dobre przygotowanie i cierpliwe
doskonalenie sztuki śpiewu. Są wprawdzie wśród nich profesjonalni muzycy, ale
nie wokaliści. Większości wystarczyć musi wrodzony dar i godziny ćwiczeń. O to,
co śpiewają, zatroszczył się bardzo starannie szef zespołu.
- Chcieliśmy przede wszystkim pielęgnować monasterski
napiew, melodie bardzo piękne, a prawie nie znane. Zaczęliśmy od
jabłeczyńskich i poczajowskich. z monasterów, które leżały na ziemiach II
Rzeczypospolitej. Potem sięgnęliśmy do Ławry Kijowsko - Pieczerskiej,
nauczyliśmy się wszystkich głosów Optinoj Pustyni, monasterów sołowieckiego i
waałamskiego. Śpiewamy tak. jak to niegdyś czynili bogobojni mnisi, bez suchego
profesjonalizmu, uporczywego trzymania się każdej ćwierćnutowej pauzy, bemoli i
krzyżyków. Przecież oni nie mieli o tym pojęcia. Monasterska muzyka płynie
wprost z serca, dlatego trafia do duszy. Na przykład ta z Optinoj Pustyni -
niewyszukana, spokojna. Przecudna. Jaka ilość wariantów różnych głosów, po kilka
rodzajów na różne okresy roku liturgicznego. Do tego dotrzeć, zgłębić i
przekazać ludziom - nie ma większej satysfakcji.
Część tych melodii jest spisana i usystematyzowana. Grzegorz
Cebulski poszukiwał ich nut w moskiewskich cerkwiach i bibliotekach, w
księgarniach na Zachodzie, u znajomych. Najwięcej jednak korzystał z płyt. -
Puszczałem je kilkadziesiąt, nawet kilkaset razy i przepisywałem ze słuchu,
partiami.
Na koncertach potrafią jednak zaprezentować cerkiewną muzykę
w całym jej historycznym przekroju - od najstarszej, bizantyjskiej, z VIII – IX
wieku, przez bułgarski razspiew, ruski znamiennyj aż do
XVIII-wiecznej polifonii i kompozytorów niemal współczesnych - Dinewa,
Christowa, Czcsnokowa.
- Są utwory, do których nie sięgniemy nigdy, choć publiczność
tak bardzo je lubi. Wiele cerkiewnych utworów, zwłaszcza pisanych na zamówienie,
to muzyczne lub duchowe śmiecie. Pamiętamy, co sobie obiecywaliśmy i po co
zawiązaliśmy zespół.
A zespół powstał przy cerkwi i dla cerkwi. Oficjalnie nosi
nazwę: Zespół Kameralny Cerkwi Prawosławnej św. św. Cyryla i Metodego we
Wrocławiu "Oktoich" (od stycznia ma też drugą - ale o tym dalej). I obowiązki
wobec cerkwi są najważniejsze. Śpiewają na każdej liturgii, choć w pełnym
składzie tylko podczas najważniejszych świąt. Wymagało to na początku od
chórzystów dużego wysiłku, bo wyznawcy prawosławia są wśród nich w mniejszości.
- Kłaniam się do stóp moim kolegom z zespołu - mówi dyrygent. - Przez lata
naszej współpracy tak wniknęli w struktury Cerkwi, w struktury ustawu, że nic
już nie jest dla nich problemem.
- Zaraz na początku - uzupełnia - poprosiliśmy metropolitę
Bazylego i władykę Jeremiasza o błogosławieństwo i teraz, wzorem greckiej
Cerkwi, i w czasie nabożeństw, i na koncertach, śpiewamy w riasach. Ludzie się
przyzwyczaili i nie budzi to już zdziwienia. Ta szata to znak wysokiej godności
duchowej, jakby podkreślenie, że nie możemy śpiewać byle czego i byle gdzie.
Zapraszani są bardzo często. Już ich inauguracyjny koncert,
13 października 1991 roku. przyniósł im spory rozgłos. Uświetniają uroczystości
świeckie i religijne, cerkiewne i ekumeniczne. Są częstymi gośćmi w telewizji i
radiu, sporo nagrywają. Śpiewali w filharmonii monachijskiej przed
dwuipółtysięczną publicznością. I przed podobną w berlińskiej katedrze.
Patriarcha Bartolomeusz słuchał ich podczas wizyty na Jasnej Górze.
- Jeździliśmy do Moskwy na festiwal muzyki cerkiewnej i
śpiewu diakońskiego. Jakim zaszczytem było śpiewanie w Uspienskim Soborze. Po
jednej stronie mój nauczyciel z Akademii Duchownej, archimandryta Matwiej. po
drugiej my - wspomina dyrygent.
Występowali także w Hajnówce, w 1992 roku, choć w niepełnym
składzie, i zajęli II miejsce w kategorii chórów parafialnych innych. - Sama
obecność na tym festiwalu jest wielką satysfakcją. Cieszymy się z kolejnego
zaproszenia.
Wyjazdów jest dużo. Ileż razy po niedzielnej liturgii
wsiadają w samochód i jadą do Krakowa, Katowic, albo jakiejś małej parafii,
która nawet kosztów podróży nie zwróci, najwyżej kolacją ugości. - Może dlatego,
że tyle koncertujemy, niektórym wydaje się, że jesteśmy chórem zawodowym. Nic
podobnego. Weterynarz z doktoratem, oficer, waltornista w filharmonii,
właściciel firmy fonograficznej, motorniczy tramwaju, budowniczy mostów,
dyrektor Cantores Minores Wratislavientis. wykonują swój fach najlepiej jak
mogą. śpiewanie jest zaś ich pasją, można by powiedzieć hobby, ale to za mało
znaczy. Nie wszyscy mieszkają we Wrocławiu. Mają pracę, rodziny. A tu dojazdy na
próby, na liturgie, na koncerty. Trzeba mieć silną motywację, by wytrwać.
Przez te lata zaprzyjaźniliśmy się bardzo. Wiem, że możemy
sobie wszystko powiedzieć. To nie znaczy, że panuje sielanka. Bywają konflikty i
pretensje, ale zawsze zwycięża to. co nas łączy.
Mówili o nas "zespół dyrektorów", zwłaszcza gdy jeszcze śpiewał z nami dyrektor
filharmonii, albo "elitarny zespół". Chyba jesteśmy elitą, choć niekoniecznie w
potocznym rozumieniu. I może dlatego trudno nam dobrać nowych partnerów.
Stawiamy im za wysokie wymagania - takie jak sobie.
Do licznych obowiązków zespół dołożył sobie nowy. Najpierw
Grzegorz Cebulski związał się, jako psalmista, z chórem prawosławnego
ordynariatu wojskowego i dojeżdżał co jakiś czas do Warszawy na próby. Potem
cały zespół został umundurowany i jako Chór Prawosławnego Dekanatu Śląskiego
Okręgu Wojskowego "Oktoich" śpiewa na większych i mniejszych uroczystościach. Bo
w repertuarze mają też sporo piosenek patriotyczno - wojskowych.
- Co z tego, co udało się nam osiągnąć, uważam za
najważniejsze? - powtarza pytanie Grzegorz Cebulski. - To, że "Oktoich" powstał,
trwa, że śpiewają w nim i prawosławni, i katolicy we wspaniałej symbiozie. I że
ludzie chcą go słuchać. Nie chóru - muzyki cerkiewnej.
To co chór robi postrzegam jako posługę, do której ja i
zespół jesteśmy przeznaczeni, jako misję prawosławia w Polsce. To najlepszy
model misji i najlepszy sposób łamania stereotypów - poprzez muzykę, poprzez
kulturę. Muzyka do ludzi dociera bez uprzedzeń.
Na nasze koncerty przychodzą tłumy, które nie pojawiłyby się
w cerkwi. Lubią tę muzykę. Niektórzy odbierają ją tylko w kategoriach
estetycznych, ale są i tacy, którzy płaczą. Może przypominają sobie swoją
apostazję? Nie wrócą poprzez muzykę do prawosławia, lecz ta muzyka coś w nich
otwiera.
Żeby ludzie tak reagowali, wciąż powinniśmy przypominać sobie
to, co metropolita Bazyli powiedział na otwarciu któregoś z hajnowskich
festiwali - że śpiew, by docierał do serc, nie musi brzmieć do końca
stylistycznie poprawnie. Musi być spontaniczny, musi być cerkiewną muzyką, a nie
muzyką cerkiewną.
Plany na przyszłość? Nieskomplikowane. Pokornie modlić się,
prosić o głos i wciąż poszukiwać ciekawych, starych kompozycji.
Dorota Wysocka
|