Nr 1 (15), 23 maja 1999r.
ŹRÓDŁO ŚWIEŻEJ WODY – ROZMOWA Z PROF. ROMUALDEM
TWARDOWSKIM, PRZEWODNICZĄCYM JURY MFMC - HAJNÓWKA
"W Warszawie natknąłem się na Jerzego Szurbaka. twórcę i
dyrygenta Zespołu Muzyki Cerkiewnej. Wybierał się właśnie do Hajnówki na
festiwal muzyki cerkiewnej. Długo nie zastanawiając się wsiadłem do samochodu i
po kilku godzinach znalazłem się jakby w innym świecie. W Hajnówce było cicho,
pięknie i nastrojowo. Nowa. prześliczna, jeszcze nie wykończona, cerkiew
zachwycała swoją oryginalnością. Mogła być uważana za prawdziwą perłę
architektury sakralnej. Chóry z Białostocczyzny śpiewały prześlicznie. Już
jako nowo mianowany naprędce przewodniczący jury z wielką przyjemnością
wręczałem im skromne nagrody. Nad wszystkim czuwał Mikołaj Buszko, dyrektor
Hajnowskiego Domu Kultury, twórca i pomysłodawca tej imprezy. Pod jego
kierownictwem skromny początkowo festiwal zamienił się po latach w wielką
międzynarodową imprezę...
Anna Karpowicz: - Przeczytał Pan fragment swojego pamiętnika, który będzie nosił
tytuł...
Prof. Romuald Twardowski: "Było, nie minęło".
I zostanie wydany...
- Myślę, że w następnym roku, jeszcze przed dwudziestymi urodzinami
hajnowskiego festiwalu. Wiele jego fragmentów dotyczy Hajnówki.
Dotychczas słuchaliśmy Pana utworów muzycznych, np. "Alliłuja". "Chwalitie imia
Gospodnie" i innych. To utwory z okresu festiwalowego. Ale na długo przed
Hajnówką skomponował Pan muzykę do prawosławnej liturgii.
- Było to w roku 1968, jeszcze za Gomułki. Nagranie wtedy i wydanie drukiem
prawosławnej liturgii było niesłychanym wydarzeniem. Rok później Teatr Wielki w
Łodzi wystawił moją operę, opartą na religijnych motywach, dotyczących św. Jana
Predtieczy, czyli Chrzciciela. Ktoś doniósł wówczas cenzurze, że inspiracją
utworu stała się jakaś żydowska historia. Na wszystkich padł strach. Puszczać
operę czy nic? Puszczono. Ale pisanie w tamtych czasach muzyki religijnej, a
zwłaszcza cerkiewnej było prawie zupełnie niemożliwe.
Czyli już 30 lat temu dokonał Pan wyłomu w ukrytym żywocie muzyki cerkiewnej,
jej wielkiej, ale niedostępnej spuściźnie, gdzieś zapisanej, ale pochowanej.
Wyłom dotyczył całego ówczesnego obozu państw socjalistycznych.
- Na Wschodzie ta muzyka zamarła na lat siedemdziesiąt. Nikt z profesjonalnych
muzyków nie odważył się wejść do niszczonych i rujnowanych świątyń, by nasycać
się tu atmosferą modlitwy i skupienia.
To obcowanie jest niezbędne?
- Gdybym jako dziecko, wychowywane w Wilnie, nie wchodził do pobliskiej
cerkwi, sięgającej zresztą swymi początkami czternastego wieku, czasów księżnej
Olgi i księcia Olgierda, nie wchłonąłbym w sposób naturalny jej atmosfery. Moje
kompozycje byłyby sztuczne i wymuszone, przesiąknięte świeckim duchem i
nijakie.
Teraz jest Pan najpoważniejszym w Polsce twórcą muzyki cerkiewnej i
najwybitniejszym jej kompozytorem.
- Cieszy mnie, że moje kompozycje są wykonywane. Doniesiono mi, że na egzaminach
z chóralistyki w Moskwie zabrzmiały ostatnio dwa moje utwory. Do swego
repertuaru włączył je również wielki, słynny na cały świat, moskiewski chór Swiesznikowa, goszczony zresztą w Hajnówce. Kompozycje te są śpiewane w
Mohylewie, Homlu. Mińsku, Kijowie. Rosjanie czy Białorusini są szczególnie
zainteresowani moimi utworami. Proszą o nie, dziękując z góry, jak na przykład
wspaniała dyrygentka Ludmiła Żukowa z Połocka, uczennica Wiktora Rowdo. Ona chce
śpiewać coś nowego, dopinguje mnie do pracy.
A Chińczycy? Oni. jak się dowiedziałam, również śpiewają Pana "Alliłuja"!
- Byłem tym bardzo zdumiony.
W tym roku przywiezie Pan na festiwal nową kompozycję?
- Tak. Do słów modlitwy "K tiebie. Władyko", głębokiej, poetyckiej,
prześlicznej, napisanej przez samego Ojca Kościoła Bazylego Wielkiego, a
odmawianej z rana przez wielu prawosławnych. I takich modlitw, pobudzających
inwencję, jest bardzo dużo.
Słowa dla kompozytora są ważne?
- Oczywiście. Trzeba je głęboko zrozumieć, oswoić się z nimi, wynosić niejako je
w sobie.
Od lat przypomina Pan hajnowskiemu festiwalowi o potrzebie wzbogacenia go o nowe
kompozycje.
- Bo jeśli ich zabraknie, to i festiwal, i muzyka cerkiewna staną się niczym
staw, do którego nie dopływa strumień świeżej wody. Nie wystarczy zachłystywać
się tym, co jest. to znaczy twórczością dziewiętnastowiecznych kompozytorów. W
pewnym bowiem momencie chóry zaczynają się powtarzać, przyjeżdżać z tymi samymi
utworami. W Moskwie np. już od kilku lat organizuje się festiwal współczesnej
muzyki cerkiewnej. Rosjanie rozumieją, że bez odświeżania tradycji wszystko
starzeje się i obumiera. Zrozumiała to i moja niegdysiejsza koleżanka z
Kijowa, Ludmiła Dziczko, która napisała piękną muzykę do Liturgii św. Jana
Złotoustego. Jest to znakomite dzieło, otwierające wręcz nowe perspektywy.
Fragmenty tej Liturgii słyszeliśmy kiedyś w Hajnówce w wykonaniu chóru
kameralnego z Kijowa.
A w Polsce? Też obserwuje Pan owe otwarcie?
- Środowisko chóralistyki. a jestem z nim związany od czterdziestu lat, jest na
ogół chłonne, otwarte, w odróżnieniu od filharmoników czy śpiewaków solistów,
bardzo konserwatywnych.
Proszę powiedzieć, gdzie współczesny kompozytor może szukać twórczych
inspiracji?
- Z tym jest coraz trudniej. Kompozytora dziewiętnastowiecznego pobudzała
częstokroć twórczość ludowa, odkryta przez romantyków. Mazurki, polonezy Chopina
wyrastały przecież z tradycji ludowej. Dziś źródło to jest na wyczerpaniu, a
nowych pomysłów brakuje. Dla mnie osobiście źródłem inspiracji jest dziś sztuka
i kultura Bizancjum, którą odziedziczyła Cerkiew prawosławna. Bizancjum,
przysypane kurzem zapomnienia, zatarte przez turecką nawałnicę, nie umarło.
Pozostawiło w spadku wielką kulturę, wiarę prawosławną i ikonę.
A co z kanonami, odziedziczonymi również po Bizancjum, do których tak wielką
wagę przywiązuje Cerkiew prawosławna? Wielu współczesnych twórców narzeka, że
ograniczają ich inwencję.
- Ależ weźmy chociażby Rachmaninowa czy Rimskiego - Korsakowa, którzy z wielką
swobodą tworzyli nowe kompozycje, bardzo odbiegające od tego. co tworzono w
tamtych czasach. Albo profesor Grygorowicz -jaką cerkiew w Hajnówce zbudował!
Zaproponował zupełnie coś nowego, gdzie nadrzędną zasadą stało się unikanie
symetrii i jakże głęboko osadził to w tradycji.
A w ikonie?
- Tam kanon jest obecny. Wielka wewnętrzna siła tkwi w ikonie i nie poddaje się
zębowi czasu! Kiedy po wielu latach obcowania ze sztuką europejską zgromadzoną w
muzeach Madrytu, Paryża, Londynu, Antwerpii, Berlina, Monachium, Petersburga,
Moskwy, stanąłem kiedyś we Florencji, w słynnym kościele benedyktynów, i
przeniosłem wzrok z realistycznych malowideł mistrzów włoskiego cinquecento na
wspaniałą, abstrakcyjną w zasadzie, bizantyjską ikonę, stwierdziłem: Boże,
jakież to zachodnioeuropejskie malarstwo jest banalne! Ono reprodukuje świat. A
ikona go przetwarza.
I przebija powłokę rzeczywistości.
- Mając swój styl i kanon, sięga w głąb. Ma swój sposób widzenia człowieka.
Czy w muzyce cerkiewnej, mimo istnienia kanonów, obserwuje Pan również wielką
jej różnorodność?
- Ależ tak. Bardzo różni się między sobą muzyka cerkiewna Rumunii, Bułgarii,
Serbii, Grecji, Gruzji czy Rosji. Każda z nich wyrastała przecież na własnym
ludowym gruncie. Na przykład rosyjska muzyka ludowa i cerkiewna mają ten sam
charakterystyczny szeroki oddech, bardzo podobną sferę intonacyjną. Podobnie
polskie "Gorzkie żale" czy "Godzinki" powstawały też na gruncie pieśni
ludowych. Polska pieśń kościelna jest jednak jednogłosowa, natomiast rosyjska
cerkiewna opiera się na wielogłosowości, która ukształtowała się gdzieś w
połowie osiemnastego wieku i zadomowiła się w rosyjskiej Cerkwi na dobre.
Wielogłosowość, którą dziś tak się zachwycamy, nie występuje we wszystkich
Kościołach wschodnich. Na przykład u Greków panuje bizantyjska monodia, która
towarzyszy wszystkim nabożeństwom. Najbardziej zdumiewa zaś muzyka gruzińska.
Zastanawiające jest, że pełen temperamentu i ognia naród stworzył tak
niesłychanie skupioną w wyrazie, pełną zamyślenia, pogrążoną w nastroju
powagi i dostojeństwa, wolno płynącą muzykę sakralną. Nie ma w niej ani śladu
tego, co zawarte jest w ich muzyce świeckiej, ludowej, zaliczanej zresztą do
jednego z najbardziej oryginalnych zjawisk w sferze muzyki ludowej w świecie.
Zresztą w Gruzji wszystko jest bardzo wyraziste, klarowne, oryginalne. Dotyczy
to również architektury sakralnej.
Wróćmy jeszcze do Hajnówki. Jak Pan ocenia pozycję organizowanego tu festiwalu
na tle innych festiwali muzyki chóralnej w kraju?
- Są trzy tego typu liczące się festiwale muzyki chóralnej - w Międzyzdrojach,
Legnicy i Hajnówce. Dwa pierwsze zaczynają jak gdyby trochę się kurczyć, głównie
ze względu na brak pieniędzy. Tymczasem Hajnówka wiedzie wręcz rozpasany żywot.
W ubiegłym roku w Międzyzdrojach wystąpiło trzynaście chórów, a do Hajnówki
dyrektor Buszko od kilku lat ściąga niemal czterdzieści zespołów. Na jego
miejscu nie spałbym po nocach. On tymczasem, jak wytrawny pływak, rzuca się w
najgłębsze nurty wody, po czym jakimś cudem wypływa na powierzchnię.
A na co by Pan Profesor zwrócił uwagę, oceniając rolę festiwalu?
- To obszerny temat. Obserwuję, jak pod wpływem festiwalu następuje na
Białostocczyźnie przeobrażanie się i odnowa parafialnych chórów. W Białowieży
na przykład, kiedy przyjeżdżałem tu przed laty. śpiewały w cerkwi starsze
panie, fałszujące niemiłosiernie. Dziś w tej samej cerkwi mamy bardzo
odmłodzony chór, prowadzony przez młodego, zdolnego dyrygenta. Chóry na
Białostocczyźnie dosłownie pączkują, tworzą się dziecięce zespoły. Hajnówka
zaraża swą ideą. prowokuje wręcz do powstawania nowych zespołów, zresztą nie
tylko cerkiewnych. Niewątpliwie Hajnówka zadziałała twórczo na powstanie w
Poznaniu ponad trzydziestoosobowej kapeli, wykonującej muzykę cerkiewną -
Capelli Musicae Orientalis, stworzonej przez Leona Zaborowskiego. Przyjeżdżał tu
parokrotnie. W Moskwie studiował dyrygenturę, pisał tam pracę doktorską i
poznawał muzykę cerkiewną. Teraz propaguje ją w Wielkopolsce, na Pomorzu, za
granicą. W moskiewskim konserwatorium nagrał notabene płytę swego zespołu.
Kilka lat temu w Hajnówce powstała, przy parafii Świętej Trójcy, szkoła
psalmistów.
- Właśnie uważam, że przy niej powinno się zatrudnić wspomnianą już przeze mnie
Ludmiłę Żukową z Połocka. Ona potrafiłaby wykształcić dobrych dyrygentów. Bo
proszę pamiętać, z rąk wspaniałych nauczycieli wychodzą wspaniali uczniowie.
Tak było przecież z profesorem Rowdo i Ludmiłą Żukową, jego uczennicą.
Dziękuję za rozmowę.
Anna Radziukiewicz
|