Nr 2 (10), maj 1997r.
SACRUM I MUZYKA - ROZMOWA Z ROMUALDEM TWARDOWSKIM, PRZEWODNICZĄCYM JURY XVI MIĘDZYNARODOWEGO FESTIWALU MUZYKI CERKIEWNEJ - HAJNÓWKA ‘97
Kiedyś zauważyłeś, że Sokratesowskie "poznaj
samego siebie" szczególnie jest potrzebne twórcom. Dokąd zaprowadził Cię ten
proces autoanalizy?
Do Wilna. Każdy człowiek powinien dążyć do tego,
by móc się samookreślić, wiedzieć kim jest i co sobą przedstawia. Jeżeli moja
muzyka posiada sporo elementów dramatycznych, a lirykiem wszak nie jestem, to
znaczy, że w moim charakterze są takie właśnie cechy: lubię walczyć, lubię
tworzyć sytuacje konfliktowe i rozwiązywać je po swojej myśli. Przydatne to jest
zwłaszcza w twórczości scenicznej gdzie, jak wiadomo, zawsze mamy do czynienia z
konfliktem.
Na moją osobowość wpłynęło niewątpliwie
dzieciństwo i młodość spędzona w Wilnie. Było to miasto, które bym nazwał
Florencją północy. Malowniczo położone wśród pagórków, miasto kościołów,
przeważnie barokowych, przecięte dwoma rzekami, gdzie Wilenka wpada do Wilii,
miasto przepięknych okolic, ustroni, lasów i jezior. To wszystko nastrajało
człowieka i zostawiło ślad w psychice.
Ta opowieść jest sielankowa i urokliwa. Skąd
zatem dramatyzm w psychice, kształtującej się w Wilnie?
Bo to miasto jest jednocześnie bardzo
dramatyczne. Tak było w historii i tak jest do dziś. Pamiętaj o tym, ze Wilno
było przedmiotem pożądania naszych sąsiadów, wielokrotnie płonęło. Przeżywało
rzeczy straszne w latach 1919 - 20, kiedy odzyskaliśmy niepodległość, ogromnie
ucierpiało znów dwadzieścia lat później. Potem przyszła ciężka okupacja, która
zakończyła się dla nas, Polaków, wielkim rozczarowaniem. Oto polska flaga, która
w lipcu 1944 roku zawisła na zamku, została po dwóch dniach zdjęta, rzucona na
ziemię, a na jej miejscu pojawiła się flaga ZSRR. To był dla nas szok.
Na wychowaniu dziecka w tym mieście też kładł się
cień dramatycznej historii Wilna, jego cmentarzy, katastrof, zwłaszcza gdy się
samemu dużo czytało, gdy jego rodzice i znajomi opowiadali...
Ale chyba nie tylko historia tego miasta miała
pośrednio wpływ na tworzoną przez Ciebie muzykę?
Duże znaczenie miały też liczne świątynie
wileńskie. Ale może najpierw opowiem o pewnym przypadku, który też skierował
mnie ku muzyce. Otóż wydarzyło się to podczas wojny, gdy miałem dwanaście lat.
Na ulicy podszedł do mnie pewien pan i zapytał: "chłopczyku, czy chciałbyś grać
na skrzypcach?". Przytaknąłem, a on zaprowadził mnie do swojego domu i podarował
mi skrzypce, które mam zresztą do dziś. Był to pan Władysław Gelard, ongiś
członek orkiestry w Petersburgu, który po przyjeździe do Wilna uczył muzyki i
miał sporą kolekcję skrzypiec Mówię o zdarzeniu, które dziś może się wydawać
dziwne i niezrozumiałe. Ale wtedy w Wilnie było wielu ludzi, którzy
bezinteresownie pomagali innym. A ja od tych skrzypiec rozpocząłem naukę muzyki.
Niedawno na "Warszawskiej Jesieni" były
prezentowane fragmenty Twojej "Symfonii dzwonów". Czy utwór ten ma jakiś związek
z Wilnem, czy jest reminiscencją świątyń z dzieciństwa?
Dla mnie muzyka kościoła to przede wszystkim
śpiew i brzmienia dzwonów. Właśnie w tych "Symfoniach" starałem się odtworzyć
niepowtarzalną atmosferę niedzielnych dzwonów w Wilnie, rozbrzmiewających z
licznych kościołów i cerkwi.
Moja matka była osobą głęboko wierzącą. Będąc
małym dzieckiem spędzałem z nią całe godziny w wileńskich kościołach. Oczywiście
nie wiedziałem wówczas, że po latach będę tu wracał ze swoją muzyką
Momentem olśnienia był dla mnie recital pewnego
organisty w pierwszych latach okupacji, który na nowym instrumencie kościoła
O.O. Franciszkanów w Wilnie grał utwory Jana Sebastiana Bacha. Wtedy otworzyły
mi się "klapki na uszach" i wydawało mi się, że zrozumiałem, na czym polega
wielkość muzyki. Ten dzień pozostał we mnie na całe życie.
Potem byłem uczniem znanego w Wilnie organisty,
profesora Jana Żebrowskiego. Nigdy później już me spotkałem tak wspaniałego
człowieka i nauczyciela. Swój pierwszy w życiu utwór, organowe preludium na
temat "Lulajże Jezuniu" jemu właśnie dedykowałem jako prezent na Boże
Narodzenie. I po wojnie sam zostałem też organistą, grając w kościele jezuickim
przy uniwersytecie, u św. Jana, gdzie na chórze stało popiersie Moniuszki. Sto
lat wcześniej, on tu był organistą. Kiedy wiele lat później pisałem opery,
mówiłem sobie, że dalej idę śladami Moniuszki.
Czy wiara, religia, świątynie jako miejsca
szczególne odcisnęły swą pieczęć na Twojej twórczości?
Uważam, ze przeżycie religijne jest najgłębszą
inspiracją twórczą, czego dowodem może być wiele najwybitniejszych dzieł w
historii muzyki. W mojej twórczości wątek religijny pojawił się w sposób
znaczący poczynając od skomponowania "Małej liturgii prawosławnej". Muszę bowiem
dodać, że z muzyką cerkwi spotykałem się w Wilnie od wczesnej młodości.
Natomiast do katolickiego średniowiecza nawiązywały moje "Sekwencje o świętych
patronach polskich" na baryton solo, chór i orkiestrę. W następnych latach
utworów tych było coraz więcej. Wiara w Boga wyraziła się też w moim języku
muzycznymi brzmieniami, którymi nasiąknąłem w dzieciństwie zarówno w świątyniach
rzymskokatolickich, jak i prawosławnych.
Wątki religijne są bardzo znaczące również w
Twojej twórczości operowej, czego dowodem choćby "Tragedyja albo rzecz o Janie i
Herodzie" (1964) czy "Historyja o świętej Katarzynie" (1983).
W warstwie literackiej tych utworów sięgnąłem do
moralitetów staropolskich. Oparte one były na tematyce religijnej a opowiedziane
piękną, soczystą polszczyzną z okresu renesansu i baroku. Zrozumiałe więc jest,
że w muzyce do tych utworów, szeroko korzystałem z tradycji dawnych śpiewów
kościelnych, wypowiadając się oczywiście współczesnym językiem muzycznym.
Czasami wydaje mi się, że Twoja muzyka jest
jakby zawieszona pomiędzy współczesnością i dość odległą historią, jest na swój
sposób dwoista. Czy to tylko złudzenie?
Jestem spod znaku bliźniąt, tak jak i mój
ulubiony kompozytor, Igor Strawiński. Mam więc pewną dwoistość spojrzenia, a
wewnątrz czuję dwa ścierające się ze sobą prądy. Z jednej strony moja uwaga
kieruje się w przeszłość, i to odległą, a druga połowa ciągnie mnie do
współczesności
Wiedziałem, że jestem kompozytorem, który musi
sam w sobie dokonać syntezy tych dwóch sprzeczności. Kiedyś napisałem w "Ruchu
Muzycznym", że mnie nowość, w swojej czystej postaci, w ogóle nie interesuje.
Nowość jako taka to żadne kryterium dla sztuki. Nowy strój już po kilku dniach
przestaje być nowością.
Bach nigdy me był nowatorem, a zawsze
konserwatystą: genialnym zwieńczeniem swojej epoki.
Ja znalazłem swoją opokę, na której postawiłem
jedną nogę. Była mą muzyka dawna: średniowiecze, muzyka staropolska, muzyka
religijna. A już dojrzała synteza owej dawności i współczesności zaczęła się w
mojej twórczości od "Małej liturgii prawosławnej"
Zawsze starałem się być sobą i nie ulegać
podszeptom fałszywych proroków.
Wacław Panek
ROMUALD
TWARDOWSKI zaliczany jest dziś, obok Krzysztofa Pendereckiego i Mikołaja
Góreckiego, do trójki najwybitniejszych, wśród współcześnie tworzących,
kompozytorów polskich.
Urodził się w
1930 roku w Wilnie. Studia pianistyczne oraz kompozytorskie (u Juliusza
Juzelunasa) odbywał w wileńskim konserwatorium, a kontynuował je potem w
Warszawie pod kierunkiem Bolesława Woytowicza i w Paryżu u Nadii Boulanger. Jest
laureatem wielu nagród kompozytorskich. M. in. dwukrotnie otrzymał Grand Prix
Konkursu im. ks. Rainiera w Monaco (za balet - pantonimę "Posągi
czarnoksiężnika" w 1965 i za operę "Lord Jim" w 1973), jest laureatem
Międzynarodowej Trybuny Kompozytorów UNESCO (za "Antyfony" w 1963), Nagrody
Premiera za twórczość dla dzieci (1981). Pisze muzykę instrumentalną, wokalną,
sceniczną (balety, opery, misteria).
wstecz
|